Apulia-Bari, Polignano a Mare i Alberobello z dzieckiem u boku
Podczas jesiennego wypadu do Neapolu pizza tak nam zawróciła w głowie, że kilka tygodni później znowu zapakowałam całą familię do samolotu i ponownie wylecieliśmy w stronę Włoch. Zanim wsiedliśmy do samolotu było nieco zamieszania, na dzień przed nagle zmienił nam się skład osobowy wycieczki. Sam lot też należał do tych bardziej nerwowych. Magiczne słowa płynące z głośników "czy jest na pokładzie lekarz" oraz wizja lądowania na innym lotnisku nieco podniosły wszystkim ciśnienie.
Po dotarciu do wynajętego mieszkania w Bari nareszcie można było odetchnąć....no i odetchnęliśmy. Byliśmy w Apulii tylko 4 dni, a wydaje mi się że cała trójka się mocno zakochała. Nie ma tu co prawda wielu spektakularnych zabytków, atrakcji znanych szerszemu gronu, a głównym skojarzeniem z Bari są jakieś mętne informacje z podstawówki o królowej Bonie.
Tymczasem Bari to miasto bardzo przyjemne do łapania oddechu i poczucia tego słynnego śródziemnomorskiego klimatu. W mieście funkcjonuje całkiem sprawnie komunikacja miejska, ale przy dobrze wybranym noclegu (my mieliśmy mieszkanie pomiędzy dworcem kolejowym i starówką) wszędzie możecie dojść po krótkim spacerze.
Byliśmy w styczniu, ale już jesienią i wczesną wiosną, możecie liczyć na pustki na ulicach, spokój wszędzie i oddech od tłumu turystów. Przechadzając się po starej części Bari bez problemu można puścić dziecię luzem, żeby pohasało. Jedyne na co trzeba uważać to zwieszające się ze sznurków pranie :) Nie ma tu problemu z wszechobecnymi np. w Neapolu skuterami i samochodami przeciskającymi się wąskimi uliczkami. Jest też cisza. Nie ma kakofonii klaksonów. I nie ma też wszechobecnych śmieci. Po prostu jest spokój.
Luśka była zachwycona mogąc biegać po wąskich uliczkach, zaglądać do okien i wyszukiwać małe kapliczki ukryte w bramach. W ramach rozrywki chowała się tez między donicami z kwiatami, które licznie są tu wystawiane na ulice.
Jedną z miejscowości, które odwiedziliśmy było Polignano a Mare. Po ok. 30 minutach jazdy kolejką podmiejską (bilety kosztowały 2,5 euro dla nas, dzieci do 6 roku życia mają transport za darmo, pociąg odjeżdżał z dworca Bari Centrale) dotarliśmy na miejsce. Kilka minut spaceru i trafiliśmy na Lama Monachile Cala Porto, czyli chyba najbardziej instagramowe miejsce w Apulii. Kamienista plaża ukryta w wąwozie zachwyca. Woda jest bajecznie turkusowa i przejrzysta. Ponoć w sezonie wakacyjnym nie da się szpilki wetknąć między turystów. My co prawda się nie kąpaliśmy ale mogliśmy ją podziwiać w całkiem przyjemnych warunkach, bez tłumu za plecami.
Dziecię i tym razem było zachwycone i orzekło że to właśnie ten kolor wody jest jej ulubionym. Pomimo zachmurzonego nieba i wiatru byliśmy oczarowani widokami...i przepysznymi lodami.
Obok Bari Centrale jest przystanek autobusów FSE (na samym dworcu macie strzałki w którą stronę iść). Obok niego w kiosku można kupić bilety na podróż i dwie strony. Bilety kosztują 4,3 euro w jedną stronę, można płacić tylko gotówką. Dzieci do 6 roku życia również tutaj podróżują za darmo.
A gdy już będziecie w Alberobello, przejdźcie 500m od przystanku i po prostu...zgubcie się między domkami. Gdy my tam dotarliśmy było naprawdę pusto. Uliczki, przy których stały trulli, były puste i Luśka swobodnie mogła po nich biegać i oglądać coraz to bardziej fantazyjnie ozdobione dachy.
Jeśli tylko macie możliwość i czas zanocujcie Alberobello chociaż jedną noc. Nam trafił się fantastyczny domek i jego gospodarz. Mieliśmy nocleg tuż przy dzielnicy trulli i z balkonu na piętrze widać było panoramę z tymi cudnymi dachami. Do tego nasz gospodarz zaprowadził nas do trullo jego babci i pozwolił pooglądać miniaturowe wnętrze, w którym do niedawna sam mieszkał.
Do tego wieczorem domki są pięknie podświetlone. Zgubienie się między domkami jest samą przyjemnością.
Po dotarciu do wynajętego mieszkania w Bari nareszcie można było odetchnąć....no i odetchnęliśmy. Byliśmy w Apulii tylko 4 dni, a wydaje mi się że cała trójka się mocno zakochała. Nie ma tu co prawda wielu spektakularnych zabytków, atrakcji znanych szerszemu gronu, a głównym skojarzeniem z Bari są jakieś mętne informacje z podstawówki o królowej Bonie.
Tymczasem Bari to miasto bardzo przyjemne do łapania oddechu i poczucia tego słynnego śródziemnomorskiego klimatu. W mieście funkcjonuje całkiem sprawnie komunikacja miejska, ale przy dobrze wybranym noclegu (my mieliśmy mieszkanie pomiędzy dworcem kolejowym i starówką) wszędzie możecie dojść po krótkim spacerze.
Byliśmy w styczniu, ale już jesienią i wczesną wiosną, możecie liczyć na pustki na ulicach, spokój wszędzie i oddech od tłumu turystów. Przechadzając się po starej części Bari bez problemu można puścić dziecię luzem, żeby pohasało. Jedyne na co trzeba uważać to zwieszające się ze sznurków pranie :) Nie ma tu problemu z wszechobecnymi np. w Neapolu skuterami i samochodami przeciskającymi się wąskimi uliczkami. Jest też cisza. Nie ma kakofonii klaksonów. I nie ma też wszechobecnych śmieci. Po prostu jest spokój.
Luśka była zachwycona mogąc biegać po wąskich uliczkach, zaglądać do okien i wyszukiwać małe kapliczki ukryte w bramach. W ramach rozrywki chowała się tez między donicami z kwiatami, które licznie są tu wystawiane na ulice.
POLIGNANO A MARE
Bari jest świetną bazą wypadową do dalszego poznawania uroków Apulii. Nie ma konieczności wypożyczania samochodu, bo sieć pociągów i autobusów działa całkiem sprawnie.Jedną z miejscowości, które odwiedziliśmy było Polignano a Mare. Po ok. 30 minutach jazdy kolejką podmiejską (bilety kosztowały 2,5 euro dla nas, dzieci do 6 roku życia mają transport za darmo, pociąg odjeżdżał z dworca Bari Centrale) dotarliśmy na miejsce. Kilka minut spaceru i trafiliśmy na Lama Monachile Cala Porto, czyli chyba najbardziej instagramowe miejsce w Apulii. Kamienista plaża ukryta w wąwozie zachwyca. Woda jest bajecznie turkusowa i przejrzysta. Ponoć w sezonie wakacyjnym nie da się szpilki wetknąć między turystów. My co prawda się nie kąpaliśmy ale mogliśmy ją podziwiać w całkiem przyjemnych warunkach, bez tłumu za plecami.
Dziecię i tym razem było zachwycone i orzekło że to właśnie ten kolor wody jest jej ulubionym. Pomimo zachmurzonego nieba i wiatru byliśmy oczarowani widokami...i przepysznymi lodami.
ALBEROBELLO
Kolejne miejsce, które odwiedziliśmy, miałam na liście "koniecznie odwiedzić" już od kilku lat. Z Pisklakiem na pokładzie, odwiedziny w wiosce krasnoludków, czyli bajecznym Alberobello, były obowiązkowe.Obok Bari Centrale jest przystanek autobusów FSE (na samym dworcu macie strzałki w którą stronę iść). Obok niego w kiosku można kupić bilety na podróż i dwie strony. Bilety kosztują 4,3 euro w jedną stronę, można płacić tylko gotówką. Dzieci do 6 roku życia również tutaj podróżują za darmo.
A gdy już będziecie w Alberobello, przejdźcie 500m od przystanku i po prostu...zgubcie się między domkami. Gdy my tam dotarliśmy było naprawdę pusto. Uliczki, przy których stały trulli, były puste i Luśka swobodnie mogła po nich biegać i oglądać coraz to bardziej fantazyjnie ozdobione dachy.
Jeśli tylko macie możliwość i czas zanocujcie Alberobello chociaż jedną noc. Nam trafił się fantastyczny domek i jego gospodarz. Mieliśmy nocleg tuż przy dzielnicy trulli i z balkonu na piętrze widać było panoramę z tymi cudnymi dachami. Do tego nasz gospodarz zaprowadził nas do trullo jego babci i pozwolił pooglądać miniaturowe wnętrze, w którym do niedawna sam mieszkał.
Do tego wieczorem domki są pięknie podświetlone. Zgubienie się między domkami jest samą przyjemnością.
APULIA Z DZIECKIEM
Pomimo tego, że w samym Bari oraz w okolicznych miejscowościach nie byliśmy w żadnej atrakcji skierowanej typowo dla dzieci, to nasze Pisklę wróciło zachwycone. Dopytuje się zawzięcie kiedy tam znowu wrócimy i przekonuje mnie, że podobało jej się dużo bardziej niż w Neapolu, w cieniu wulkanu. Na ten zachwyt złożyło się kilka składników.
Po pierwsze i najważniejsze nasz Pisklak miał luz i nie trzeba jej było cały czas trzymać za rękę. Nie było szalejących skuterów, ani ogromnych tłumów, więc mogła swobodnie biegać i oglądać wszystko w swoim tempie.
W Bari, niedaleko dworca Bari Centrale, na Piazza Umberto jest całkiem przyjemny plac zabaw. Do tego Luśce bardzo podobały się np. klasy wymalowane przy Corso Cavour, które mijaliśmy w drodze na Starówkę. Bez tłumu turystów za plecami miała też czas oglądać detale i ozdoby na budynkach.
Sielski, urokliwy obraz Apulii dopełniały panoszące się wszędzie koty. Rozleniwione mruczki nadstawiały brzuchy do głaskania, a Bari i okolice zyskiwały kolejne punkty w prywatnym rankingu Luśki. Jeśli też macie takich zapalonych kociarzy na pokładzie będą zachwyceni. Koty były obecne w zasadzie w każdym mieście, które odwiedziliśmy.
A na koniec wisienka na torcie, jeśli chodzi o zachwyty dziecięce Apulią. W zasadzie już na ostatniej prostej, kilkaset metrów od dworca Bari Centrale, skąd mieliśmy jechać na lotnisko, objawiło się cudne miejsce. Miejsce gdzie Luśka oniemiała z zachwytu i które nadal (chociaż minął już prawie miesiąc) śni jej się po nocach...sklep DISNEY STORE (Via Sparano da Bari, 127/130).
Suknie księżniczkowe, korony, buty, całe stroje ulubionych bohaterów. Mamo, czego tam nie było. Torebeczki, spineczki, opaseczki, piżamki i inne gadżeciki. Przy pluszowej wersji Meridy nawet mi piknęło serce.
Było tam wszystko czego może zapragnąć 5-latka. Niestety były też nieco oszałamiające czasami ceny. Na szczęście była też półka z przecenionymi produktami i w ten sposób Luśka stała się dumną posiadaczką zamku Roszpunki z całym arsenałem sprzętów i samą Roszpunką...za całe 9 euro. Transakcja życia :) Gorzej, że Lusia musiała poczekać na powrót do Warszawy, żeby otworzyć to cudo, co wywołało lekkie załamanie na lotnisku.
DOJAZD NA LOTNISKO
Z Polski do Bari lata między innymi Wizzair i szczególnie poza ścisłym sezonem można znaleźć naprawdę świetne oferty cenowe (nasze bilety kosztowały 130zł w dwie strony).Z lotniska do centrum dojedziecie kolejką. Przy zejściu na przystanek kolejki są biletomaty, w których bez problemu zapłacicie kartą lub gotówką. Bilety do Bari Centrale kosztują 5 euro (dzieciaki do lat 6 standardowo mają transport za darmo).
Sama jazda do centrum trwa około 20 minut.
Lotnisko samo w sobie też jest całkiem przyjemne, ma duży wybór sklepów i punktów gastronomicznych. A dla tych najmniejszych atrakcją będzie wielka mapa z wyrysowanymi atrakcjami regionu.
Pogoda w sam raz na zwiedzanie. Piękna architektura
OdpowiedzUsuńNa koniec stycznia było 15-18stopni. Nawet jak się zachmurzyło to było ciepło. Jedynie trzeba brać poprawkę na wiatr nad samym morzem. Parę lat temu byłam w Apulii w sierpniu-to było zdecydowanie ekstremalne przeżycie. Lepsza jesień/ zima na zwiedzanie :)
UsuńDziękuję za ciekawy artykuł, który przypomniał mi wspaniale wspomnienia z Apulii! My ten region zwiedzaliśmy na jesieni, i zarówno nam, jak i naszemu sześcioletniemu synkowi bardzo się podobał. Piękna architektura, plaże, doskonałe jedzenie i oczywiście przemili ludzie. Czego chcieć więcej? Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńJa już planuję kolejną podróż do Apulii tak bardzo nam zapadła w sercach :) moja 5-cio latka też jest zachwycona Apulią i się dopytuje kiedy tak wrócimy.
UsuńTak zagapiłam się na pierwsze zdjęcie, że wiele nie przeczytałam, śmiech! Kocham Italię od dziecka i coraz częściej przychodzi do mnie choćby w postaci Twojego artykułu, który jest świetny: wyłowiłam Neapol i pizzę, Bari; to mi wystarczy do szczęścia. Wrócę tam kiedyś, może na dłużej...
OdpowiedzUsuńKocham chaos południa Włoch
OdpowiedzUsuń