O matko! Na basen z bobasem.
Do zajęć zorganizowanych dla niemowlaków mam dość niechętne podejście, ale basen to co innego. Głównie dlatego, że ja się bardzo lubię taplać w wodzie więc niech i bobas skorzysta nieco.
Niby to nic trudnego nie jest. Trzeba spakować siebie i dziecko, pojechać, popływać i już. Zrobione, odhaczone. Ale...tu zaczynają się schody.
Spakować się tak łatwo nie da, bo akurat w dniu basenu Lucy przypomina sobie, że jest nieszczęśliwym dziecięciem. Cały dzień siedzi mi na rękach, a odłożenie do łóżeczka skutkuje darciem się opętańczym. Założę się, że sąsiadka już ma jakiegoś egzorcystę w pogotowiu, bo te wrzaski normalne nie są.
Jak już, jakimś cudem, spakowane jesteśmy to jeszcze muszę zadbać o dobry humor. Bo jak bobas jest niewyspany, głodny, nieszczęśliwy, niewybawiony dostatecznie albo jak są plamy na słońcu a dzieci w Afryce głodują, to na zajęciach jest ryk. Oczywiście opętańczy. Zajęcia mamy o takiej porze, że z tym wyspaniem jest problem. Muszę przełożyć standardową (jedyną w ciągu dnia) drzemkę o godzinę. Łatwe nie jest, kto ma własnego bobasa wie jaki to drmata. Najpierw trzeba dziudziula przetrzymać odpowiednio długo i wytrzymać fochy, a potem położyć spać. Zazwyczaj na etapie położyć spać uaktywniają się moi sąsiedzi. Jeden jest niespełnionym budowlańcem i często słyszę jak się skrada z wiertarką. Drugi ma psa o głosie jak dzwon, sierściucha paskudnego. Roznosiciele ulotek czy inni świadkowie Jehowi też dzwonią do drzwi w ciągu tej godziny przeznaczonej na sen. Parę razy niestety użyłam słów, które damie nie przystoją w konwersacji. Wstydzę się tego, ale przynajmniej już nikt nieproszony do nas nie dzwoni.
Ufff....dziecię śpi. To teraz mam czas, żeby zrobić siku na zapas. Potem już nie mam jak, bo do basenu przecież nie wolno, a z Luśką na rękach to nieco niewygodnie.
Jak się mały potworek budzi to teraz go szybko trzeba nakarmić, ubrać w znienawidzony przezeń kombinezon i cholerną czapeczkę. Jeszcze przytwierdzić do fotelika, bo bestia ostatnio nie chce siedzieć spokojnie. Kolejna okazja do darcia japy zaliczona.
Dojechaliśmy. Teraz prędko, trzeba rozebrać bobasa z tych wszystkich warstw grzewczych, bo zaraz się zagotuje i zacznie się drzeć, a ktoś znowu dorzucił do pieca i basenową szatnię można pomylić z sauną. W szatni zresztą nie jest łatwo, bo ja łapię lekką depresję. Te wszystkie bardzo perfekcyjne matki, które z nami chodzą, zawsze tak sprawnie się i bobasa swojego przebierają, bałaganu wokół nie tworzą, ubrania w kosteczkę mają poskładane i maluch przy tym grzeczny jest. Taaaa...prawie jak ja i Luśka. Chaos i destrukcja to nasze pseudonimy artystyczne, zgadnijcie dlaczego. Grunt, że już za chwilę wejdziemy do basenu, bo z tego wszystkiego jestem spocona jak gladiator po walce, a pot cieknie mi strużką wzdłuż kręgosłupa.
Niby to nic trudnego nie jest. Trzeba spakować siebie i dziecko, pojechać, popływać i już. Zrobione, odhaczone. Ale...tu zaczynają się schody.
Spakować się tak łatwo nie da, bo akurat w dniu basenu Lucy przypomina sobie, że jest nieszczęśliwym dziecięciem. Cały dzień siedzi mi na rękach, a odłożenie do łóżeczka skutkuje darciem się opętańczym. Założę się, że sąsiadka już ma jakiegoś egzorcystę w pogotowiu, bo te wrzaski normalne nie są.
Jak już, jakimś cudem, spakowane jesteśmy to jeszcze muszę zadbać o dobry humor. Bo jak bobas jest niewyspany, głodny, nieszczęśliwy, niewybawiony dostatecznie albo jak są plamy na słońcu a dzieci w Afryce głodują, to na zajęciach jest ryk. Oczywiście opętańczy. Zajęcia mamy o takiej porze, że z tym wyspaniem jest problem. Muszę przełożyć standardową (jedyną w ciągu dnia) drzemkę o godzinę. Łatwe nie jest, kto ma własnego bobasa wie jaki to drmata. Najpierw trzeba dziudziula przetrzymać odpowiednio długo i wytrzymać fochy, a potem położyć spać. Zazwyczaj na etapie położyć spać uaktywniają się moi sąsiedzi. Jeden jest niespełnionym budowlańcem i często słyszę jak się skrada z wiertarką. Drugi ma psa o głosie jak dzwon, sierściucha paskudnego. Roznosiciele ulotek czy inni świadkowie Jehowi też dzwonią do drzwi w ciągu tej godziny przeznaczonej na sen. Parę razy niestety użyłam słów, które damie nie przystoją w konwersacji. Wstydzę się tego, ale przynajmniej już nikt nieproszony do nas nie dzwoni.
Ufff....dziecię śpi. To teraz mam czas, żeby zrobić siku na zapas. Potem już nie mam jak, bo do basenu przecież nie wolno, a z Luśką na rękach to nieco niewygodnie.
Jak się mały potworek budzi to teraz go szybko trzeba nakarmić, ubrać w znienawidzony przezeń kombinezon i cholerną czapeczkę. Jeszcze przytwierdzić do fotelika, bo bestia ostatnio nie chce siedzieć spokojnie. Kolejna okazja do darcia japy zaliczona.
Dojechaliśmy. Teraz prędko, trzeba rozebrać bobasa z tych wszystkich warstw grzewczych, bo zaraz się zagotuje i zacznie się drzeć, a ktoś znowu dorzucił do pieca i basenową szatnię można pomylić z sauną. W szatni zresztą nie jest łatwo, bo ja łapię lekką depresję. Te wszystkie bardzo perfekcyjne matki, które z nami chodzą, zawsze tak sprawnie się i bobasa swojego przebierają, bałaganu wokół nie tworzą, ubrania w kosteczkę mają poskładane i maluch przy tym grzeczny jest. Taaaa...prawie jak ja i Luśka. Chaos i destrukcja to nasze pseudonimy artystyczne, zgadnijcie dlaczego. Grunt, że już za chwilę wejdziemy do basenu, bo z tego wszystkiego jestem spocona jak gladiator po walce, a pot cieknie mi strużką wzdłuż kręgosłupa.
Zajęcia się zaczynają. Pozostałe maluchy grzecznie przebierają łapkami i radośnie się chlapią wykonując ćwiczenia zaproponowane przez instruktorkę. To robią inne maluchy, mój maluch ma jak zawsze swój pomysł na życie. Kiedy wszyscy radośnie bawią się zabawkami na dryfującej tratwie, Luśka zgarnia jak najwięcej zabawek pod pachy i głośno krzyczy gdy ktoś jej nieopacznie chcę jakąś zabrać. Kiedy reszta pływa na pleckach my życzymy sobie zabawę w samolocik lądujący w wodzie. Inni bawią się piłeczkami...Phi, to jest zabawa dla leszczy. Luśka zgarnia sobie całą stertę rękawków, napompowanych i czekających na kolejną grupę. Mamy trenować skoki do wody? Lepiej zaczepiać jakiegoś brodatego ojca obok, bo przecież taki podobny do Miśkosława jest i na pewno się nie obrazi że jakiś glonojad gryzie go rękę.
Nerwy są, stres co tym razem zdemolujemy też. Jednak wszystko mija gdy widzę, że Lucy po raz pierwszy macha łapkami i samodzielnie płynie, a nie zachowuje się jak ciągnięta przez matkę boja. Boziuuuuuuuu! Moje dziecko pływa. Zadanie wykonane. Już wiem, że gdy zaatakują nas korsarze na morzu ona sobie da radę :)
Z rozpędu i emocji, aż nas zapisałam na kolejny semestr zajęć. A co mi tam, stres do ludzka rzecz, podobno od stresu się chudnie.
*razem z dziecięciem mym chodzimy na zajęcia prowadzone przez szkołę Bąbelki Pływają. Luśka jakby mogła to by wam sama zarekomendowała.
Nerwy są, stres co tym razem zdemolujemy też. Jednak wszystko mija gdy widzę, że Lucy po raz pierwszy macha łapkami i samodzielnie płynie, a nie zachowuje się jak ciągnięta przez matkę boja. Boziuuuuuuuu! Moje dziecko pływa. Zadanie wykonane. Już wiem, że gdy zaatakują nas korsarze na morzu ona sobie da radę :)
Z rozpędu i emocji, aż nas zapisałam na kolejny semestr zajęć. A co mi tam, stres do ludzka rzecz, podobno od stresu się chudnie.
*razem z dziecięciem mym chodzimy na zajęcia prowadzone przez szkołę Bąbelki Pływają. Luśka jakby mogła to by wam sama zarekomendowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz