248. Grillowane brzoskwinie z lodami i idealna lektura na leniwe popołudnie
Może to lekko egoistyczne, ale lubię dostawać prezenty. Dlatego maj jest moim ulubionym miesiącem w roku, bo nie dość że wiosna w pełni to jeszcze przez prawie cały miesiąc dostaję jakieś podarki (bo nie zawsze się wszyscy wyrobią w terminie właściwym). W tym roku jedną niespodziewajkę dostałam jednak dopiero w czerwcu. Się ucieszyłam ogromnie po rozpakowaniu prezentu, bo w środku była książka na którą już ostrzyłam pazurki, tylko jeszcze nie zdążyłam do księgarni dojść. "Apetyt" Philipa Kazana, bo o niej mowa, to książka pełna jedzenia i miłości. Czyli jednym słowem coś co tygryski lubią najbardziej. Chociaż znalazłam jakieś recenzje jakoby nie wciągała ona od pierwszych stron, zaprzeczam temu z całą stanowczością. Barwne opisy, których pełno w książce, wbrew pozorom nie dotyczą tylko i wyłącznie potraw (opis pierdów kardynała Gonzagi zdecydowanie mnie nie zraził do czytania :) ). Wątek miłosny, ma mnóstwo zaskakujących zwrotów akcji i podkręca całą fabułę. Wszystko się dzieję w XV-wiecznej Italii, a dokładniej we Florencji, Rzymie i Asyżu. Główny bohater Nino obraca się w zacnym towarzystwie Medyceuszy, Borgiów, Leonarda da Vinci, Sandra Botticelli i wielu innych znakomistości.
Chociaż przeczytanie całej książki zajęło mi trochę czasu (czerwiec naprawdę obfitował w atrakcje i wydarzenia czasochłonne) to przez prawie cały ten czas chodziły mi po głowie dwie rzeczy, które powinnam zaraz natychmiast zjeść. Brzoskwinie i flaczki. Za flaczkami nie przepadam, więc nawet pod wpływem książki po nie nie sięgnęłam. Natomiast brzoskwinie użyłam do najprostszego na świecie deseru. Tylko trzy składniki, ale za to jaki efekt. Na jednym talerzu łączą się różne smaki, różne faktury i temperatury. A jako dodatek tylko książka i filiżaneczka espresso...i nic więcej do szczęścia mi nie trzeba.
Chociaż przeczytanie całej książki zajęło mi trochę czasu (czerwiec naprawdę obfitował w atrakcje i wydarzenia czasochłonne) to przez prawie cały ten czas chodziły mi po głowie dwie rzeczy, które powinnam zaraz natychmiast zjeść. Brzoskwinie i flaczki. Za flaczkami nie przepadam, więc nawet pod wpływem książki po nie nie sięgnęłam. Natomiast brzoskwinie użyłam do najprostszego na świecie deseru. Tylko trzy składniki, ale za to jaki efekt. Na jednym talerzu łączą się różne smaki, różne faktury i temperatury. A jako dodatek tylko książka i filiżaneczka espresso...i nic więcej do szczęścia mi nie trzeba.
GRILLOWANE BRZOSKIWNIE Z LODAMI:
-kilka dojrzałych brzoskwiń
-dobre lody waniliowe
-kilka kropli kremu balsamicznego
Przepis jest banalnie prosty. Brzoskwinie trzeba umyć, przekroić na pół i pozbawić pestek. Położyć każdą połówkę na rozgrzany grill lub patelnię grillową. Gdy tylko owoce mocno zmiękną i zrobią się gorące zdjąć je z rusztu, przełożyć na talerz. Do każdej brzoskiwni dodać po dużej kulce lodów waniliowych, a całość skropić kremem balsamicznym.
BON APPETIT!
mmm.. rozpływam się przy takich deserach :)
OdpowiedzUsuńto mamy podobnie :)
Usuń